Wolfenstein (PC)

By admin on środa, sierpień 26, 2009

0 Comments

Filed Under: PC

Wolfenstein (PC, Xbox 360)

Wreszcie wyszła! Kolejna część przygód B.J. Blazkowitza, legendarnego bohatera jeszcze bardziej legendarnej gry – Wolfenstein 3D. Gry, która zdefiniowała gatunek gier FPS. Gry, która ma status klasyka i dla wielu setek tysięcy graczy była pierwszym tytułem przy którym pierwszy raz zarywali swoje nocki.

Jak to zawsze w przypadku sequeli klasycznych tytułów ze świata rozrywki komputerowej, okazja premiery to drżenie o to czy następca nie splami honoru poprzednika. Czy utrzyma poziom marki, jaką sobie wyrobił dany tytuł wcześniej. W przypadku najnowszego Wolfensteina mam mieszane uczucia. Z jednej strony bowiem mamy dynamiczną, pełną niespodziewanych zwrotów akcji strzelankę. To się chwali, bo taką właśnie grą był dawny Wolfenstein. Z drugiej jednak strony razi troszkę to, że autorzy garściami czerpią z innych tytułów (prym wiedzie Call of Duty… ale może to i dobrze korzystać ze sprawdzonych patentów?) oraz że wypuszczony produkt jest niedopracowany i nieprzemyślany momentami. Te minusy psują skutecznie obraz całości.

Jednak zaczniemy od tego co jest dobre. Na początek fabuła. Oczywiście lądujemy w okres II Wojny Światowej. Walki trwają w najlepsze a nasze dowództwo zrzuca nas w sam środek nazistowskich Niemiec, do miasteczka Isenstadt. Lądujemy tam ponieważ aliantom nie podoba się to, że hitlerowcy od jakiegoś czasu bardzo intensywnie interesują się kultem Czarnego Słońca. Naszym zadaniem jest zbadać o co w całej tej sprawie chodzi. Pierwsze uderzenie związane z naszym przybyciem do miasteczka jest naprawdę mocne. W zasadzie od razu lądujemy w środku małego „piekła”, które się rozpętało w czasie walk na stacji kolejowej. Te sceny dobitnie pokazują, że w grze będzie dominować konkretna „młócka”.

Jednak produkt Raven Software jest rozbudowany więc niech nas wesołe rozwalanie wrogów nie nastawi zbytnio, że to prosta gra. Twórcy starali się zrobić coś w rodzaju sandbox’a, a więc chcieli oddać nam planszę do swobodnego poruszania się. Naszą planszą jest miasteczko. Możemy pogadać z miejscowymi, kolaborować z ruchem oporu, zrobić zakupy u handlarzy bronią z czarnego rynku oraz przenieść się do innych lokacji (szpital, farma, wykopaliska). A więc mamy takie GTA tylko oczywiście w znacznie mniejszej skali rozbudowania. Fajnie to wszystko brzmi tylko, że jest kilka problemów a wszystkie one powodują znużenie. Pierwszy polega na tym, że miasteczko jest niewielkie więc wiele razy będziemy chodzić tymi samymi uliczkami. Drugie związane jest z natykaniem się na patrole wroga. Zawiązuje się oczywiście walka. Na początku jest fajnie tak z nimi sobie powalczyć ale w miarę grania staje się to nużące i zamiast dawać nam radochę, staje się mało przyjemnym obowiązkiem.

Co więc warto robić w mieście? Eksplorować je w poszukiwaniu pieniędzy i kosztowności. Dzięki nim mamy możliwość ulepszania naszej broni bądź kupowania nowych jej rodzajów. Inne „znajdźki” jak np. dokumenty są mało przydatne mimo, że czasem tłumaczą zawiłości fabuły.

Walka jest świetna! Pełna dynamiki i akcji daje to czego byśmy się spodziewali po tym tytule. Wiele smaczku dają cudowne lokalizacje. Widać, że na nie projektanci poświęcili wiele czasu. Miejsca, w których walczymy są i ładnie zrobione jaki i również dobrze zaprojektowane logicznie. Będziemy mogli walczyć w dawno niepracujących fabrykach, na farmie, w kwaterze SS czy na pokładzie sterowca. Drugim elementem walki są bronie. Nasz arsenał jest genialny, bo oprócz tradycyjnych broni mamy również dostęp do całej serii modeli eksperymentalnych jak np. działo cząsteczkowe, pistolet Tesla. Część z nich to prawdziwe maszyny śmierci, potrafią zabić kilku wrogów na raz! A wrogów jest wielu – zarówno jeśli chodzi o ilość, jak i o liczbę typów. Oprócz kilku rodzajów normalnych żołnierzy będziemy również mieć doczynienia jak na Wolfensteina przystało z kilkoma efektami nazistowskich eksperymentów. Część z nich charakteryzuje się np. tym, że można ich zabić tylko w jeden sposób. Oczywiście raz na jakiś czas spotkamy się również z tzw. bossami.

Z niespotykanych wcześniej nowości warto wspomnieć o czymś co się nazywa Woal. Woal to alternatywny świat do którego potrafi wchodzić B.J. Blazkowitz przy pomocy specjalnego amuletu. Jeśli zdecydujemy się na ten krok, posiadamy odpowiednią ilość energii i wybierzemy odpowiedni tryb to np. czas dookoła nagle zwolni albo też zostaniemy osłonięci specjalną tarczą energetyczną, która nie przepuści żadnej ołowianej kulki. Tryb jest fajny i daje potencjał ale niestety autorzy go zmarnowali. Po pierwsze chodzi o to, że rozwałka wrogów jest łatwa bez konieczności uruchamiania tego trybu. Zaś w trybie Woal zabijanie jest dziecinnie proste i trochę odbiera przyjemność z gry. Drugi problem to to, że punktów regenerujących energię jest troszkę zbyt dużo. Trzeci mankament polega na tym, że tryb Woal służy do odnajdywania i przechodzenia przez ukryte pasaże. Jednak producenci aby gracz się nie zmęczył postanowili te pasaże pooznaczać takimi słoneczkami. Wystarczy, że je zobaczymy, uruchamiamy Woal i przechodzimy! Proste i… dla… gamoni? Chyba z takich uważają graczy deweloperzy z Raven Software. Niestety.

Teraz słów kilka o grafice i audio. Grafika jest bardzo dobra… dobra jest. Grę oparto na przestarzałym już silniku z Dooma 3 a czas jest nieubłagany. Nie da się nim nadgonić dzisiejszych produkcji. Jednak włożono sporo wysiłku i udało się to i owo poprawić. Dzięki temu tak jak napisałem wyżej lokacje wyglądają świetnie i na długo zapadają w pamięci. Podobnie jak muzyka i oprawa audio. Dźwięki w grze są bardzo realne. Oczywiście zastosowany został efekt dźwięku przestrzennego więc już za pomocą głośników możemy się łatwo zorientować skąd do nas „naparzają”. Zaś muzyka jest genialna! Robi piorunujące wrażenie i doskonale pasuje do tego co dzieje się w danym momencie na ekranie. Jak praktycznie nigdy mam nadzieję, że zostanie wydana płyta z soundtrack’iem z gry.

Czas jakoś podsumować ten tytuł. Z pewnością jest to gra warta uwagi. Wszyscy Ci, którzy uwielbiają szaloną akcję w czasie której trup ściele się gęsto będą zachwyceni. Fani serii o agenci Blazkowitzu również nie będą zbytnio narzekać. Jednak jest pewna grupa, która nie powinna się zaopatrywać w ten tytuł. Chodzi mi tutaj o miłośników multiplayer’a. Niestety tryb ten owszem jest zaimportowany w grze ale można odnieść, że potraktowano go mocno po macoszemu. Kilka map, kilka podstawowych trybów rozgrywki – to wszystko co ma do zaoferowania Wolfenstein dla miłośników „pykania” on-line. Lepiej więc poszukać innego tytułu niż brać się z Wolfensteina. Pozostłych zaś zapraszam do wesołej rozwałki w klimatach II Wojny Światowej.

PS Powyższa recenzja dotyczy wersji na PC. Trzeba jednak wspomnieć, że gra dostępna jest też na konsolę Xbox 360.

No Comments for this post

No comments yet.

Leave a comment

Name (required) Comment
Mail (required)
Website